sobota, 27 września 2014

Latarnie Abchazji.

Abchaskie latarnie nie miały bogatej dokumentacji w internecie. Stanowiły inspirację do eksploracji. Okazało się, że szału nie było. Nie zachwyciły ani urodą konstrukcji, ani pięknem otoczenia. Udało się nam udokumentować obecność kilku świateł, dotychczas nieobecnych w internetowych zbiorach. Dyrektorem gruzińskiej stacji latarnianej w Poti jest Abchaz, który wcześniej pracował na latarni w Gagrze i kilka spraw też nam rozjaśnił. Oto szczegółowy raport oparty na największym latarnianym katalogu. Miałem już okazję współpracować z Russ'em Rowlett'em, teraz podeślę mu kilka nowych fotek.

1. Gyachripsh. 
Tej latarni nie ma i możemy to potwierdzić niemal na pewno. Na jej miejscu stoi "wiecznie budowany" hotel. Rozmawialiśmy z kilkoma autochtonami, wiemy nawet w jakim skrzydle hotelu stała.

2. Gagrinskiy.
Latarnia w letniskowej Gagrze. Tu pracował wspomniany latarnik z Poti. Ponoć na naszym zdjęciu źródła światła nie ma , jest za to nautofon. Latarnia jest na szczycie hotelu, z przyczyn terenowych bardzo trudno było robić zdjęcia. Prawdopodobnie nie ma typowej laterny, sama "żarówa w puszce".

3. Pitsunda.
Te latarnie nie zawiodły. Pitsunda to jedyny abchaski kurort w którym nie czułem rosyjskiej prowizorki.






4. Souksu.
Prawdopodobnie tej latarni również nie ma. Jednak w pobliżu jedyni ludzie to napływowi Rosjanie, więc ostatecznego potwierdzenia u autochtonów nie uzyskałem. W miejscu lokacji kolejny hotel w stanie niedokończonej budowy.

5. Nowy Afon.
Tu udało nam się potwierdzić obecność latarni i udokumentować zdjęciem którego katalog jeszcze nie zawiera. Światło to ten "cypek" na hotelu dokładnie w centrum zdjęcia. Z tyłu kopuły słynnego nowoafońskiego klasztoru.

6. Eshera.
Latarnia nieczynna i po laternie nie ma śladu. Niegdysiejsza "sportbaza" w stanie ruiny, dojazd utrudniony.

7. Sukhumi.
Też niełatwo było trafić. Jest to przedmieście, wąskie uliczki, "tajne przejścia". Jedyna typowa latarnia w Abchazji.






8. Sukhumi centrum.
Katalog uwzględnia tylko jedną parę nabieżników i pokazuje zdjęcie tylko jednego z nich. My znaleźliśmy jeszcze jedną parę staw.






9. Mys Kodori. 
Jedyna abchaska latarnia do której nie dotarłem. Próbowałem dotrzeć. Drogi w zasadzie zgadzały się z układem na googlemaps, jednak natrafiłem na zamknięty teren (lotnisko). Próby bliskiego objazdu się nie udały. Można się było próbować dostać tam z innej strony, ale było zbyt daleko i zajęłoby z dwie dodatkowe godziny. Nie mogłem bez uzgodnienia z Rafałem (od którego sporo już odjechałem) tracić tyle czasu, tym bardziej że było to już późne popołudnie.

piątek, 19 września 2014

Fotka z panem Emilem.

Emil Zatopek, wyjątkowo z tyłu.

Los jakoś zaraz po powrocie z Istambułu posłał mnie w nowe ciekawe miejsce - do Koprzywnicy (Czechy, koło Ostrawy). Na spotkanie z panem Emilem nie byłem przygotowany i wizyta u niego w domu miło mnie zaskoczyła. No może nie w domu, a w izbie, całkiem honorowej. Pan Zatopek zmarł w 2000 roku jako dziarski staruszek. Za młodu nawygrywał tyle medali, że stał się legendą. Ci co trenują interwały jemu zawdzięczają te katusze. Poniżej kilka fotek przy których serce biło mi mocniej.
















 

środa, 3 września 2014

Home, sweet home...


Na początku lutego gościliśmy w Bydgoszczy. Biegając maraton oficjalnie ogłosiliśmy projekt który skończył się z końcem wakacji. Czyli dobiegliśmy do Stambułu, wróciliśmy do PL i znów wylądowaliśmy w "Bydzi". U Ewy i Marka Pianowskich, którzy należą do naszych sponsorów i wiernych fanów. Ewa w ogóle uratowała nasz wyjazd robiąc rajd po mieście i dowożąc nam przedni bagażnik - niemal w minucie odjazdu naszego pociągu na samolot. W Turcji mieliśmy parę problemów i konsultowaliśmy ewentualne możliwości pomocy właśnie z nimi - i choć poradziliśmy sobie sami, to właśnie na nich mogliśmy liczyć. No i przywitano nas bydgoskim obiadem, na który dosłownie się rzuciliśmy. Ale wcześniej jeszcze czekało nas powitanie na lotnisku. No to jest dopiero radość zobaczyć znajomych po takim czasie, dzięki Reni i Markowi czuliśmy się jak ekipa siatkarzy wracająca z jakimś tam medalem. No i nie musieliśmy już sami targać tych zakichanych bambetli...
Renia z ekipą wykombinowali też taką tabliczkę, z której jesteśmy bardzo dumni. Zdarza się czasem dostać coś takiego, to na zawodach, to jakaś inna nagroda, zawsze jest to z zewnątrz. Dostać coś takiego od przyjaciół to prawdziwy zaszczyt - dziękujemy!


Na zakończenie. Na pierwszym zdjęciu jest taki mały szczegół. Za Markiem kłębią się medale. To nie wszystkie zdobyte. W lutym nie było w tym domu ani jednego. Biegają jak szaleni i gdzie popadnie. A ukończenie Katorżnika robi wrażenie. Wpiszcie sobie Katorżnika w youtube :)