piątek, 17 sierpnia 2018

E albo 5


Ostatki. Zjechałem z Brenty w mniej spektakularne rejony. Czułem się gotów posmakować najtrudniejszych ferrat. Każda zmiana rejonu, nawet z pozoru niedaleka to niestety mnóstwo czasu czekania na busy i łapania stopa. Czasem cały dzień. 
Pierwszą najtrudniejszą ferratą - czyli klasa E albo 5 była via ferrata Gulio Segata. Tu miałem trochę szczęścia. Na ferratę nie było łatwo trafić. Jest oficjalnie zamknięta i nie ma już drogowskazów o których wspominał przewodnik. Spotkani Włosi nie wiedzieli o co pytam. We mgle odnalazłem ścieżkę która mi pasowała. Doszła akurat jakaś para. Nadia i Ivo akurat tam szli. Super. Ściana dla mnie była na tyle trudna, że była spora szansa że przy samotnej wspinaczce bym w połowie odpuścił...





Przy okazji Ivo wytłumaczył mi pochodzenie słów-powitań serwus i ciao. Serwus pochodzi od służby - serwis. Ciao gorzej, znaczyło kiedyś służącego niewolnika. 
Następnego dnia następna "piątka". Ferrata Monte Albano jest świetnie położona. Zaraz nad miasteczkiem Mori, ponad rozległym trawnikiem, parkiem, ogrodem i klimatycznym sanktuarium o tej samej nazwie. Tu byłem już sam - spałem pod ferratą i wystartowałem wcześnie rano. Uporałem się w półtorej godziny, adrenaliny sporo, były i piony, i trawersy.




Ostatnia trudna ferrata, czwórka, choć pewnie niedaleko piątki, trafiła mi się w rejonie szczytu Telegrafo. Znów byłem sam, było już późno i sporo miałem już w nogach. Trzy pionowe, wymagające wyciągi. A na szczycie kozice! To było godne pożegnanie ze światem żelaznej wspinaczki!





niedziela, 12 sierpnia 2018

Pastiore



Na facebooku często widuję selfie. Dziewczyny robią je zwykle w łazienkowym lustrze - w domu lub w lokalu. Zawsze chciałem też takie mieć. I zrobiłem, oczywiście zaraz obok umywalki:




Z powodu deszczów i burz, jakie w masywie Brenta spotykam codziennie, zmuszony byłem nocować w maldze, czyli po polsku w bacówce. Miała ona wydzielone pomieszczenie dla turystów- bivacco. Miałem towarzystwo koni, osłów i setek krów. Część z nich przygnał David - pastiore. W górach spotykałem wielu pasterzy - Kurdów w Turcji, Jazydów w Armenii, Ukraińców na Huculszczyźnie. Wszędzie sprawa wygląda podobnie jak na Podhalu. Lato na halach, zima we wiosce. Dawid, mieszkaniec Włoch, obywatel UE, ma inaczej. Jest ze stadem cały rok, non stop. Latem ma luksus - śpi w maldze, ma tu ciepło, dużą kuchnię i prysznic nawet. Gorzej jesienią, zimą i wiosną. Wtedy gna stado z dnia na dzień w inne miejsce. Wzdłuż rzeki Adygi. W okolicach Wenecji i Werony. Śpi w pick-upie i myje się w rzece. Ciągnie tak już dwa lata. Uważa, że zwierzęta są lepszymi przyjaciółmi niż ludzie. Oprowadził mnie po bacówce i tłumaczył jak się robi sery.





Jego kolega, Stefan zrobił na kolację pastę tagliatelle. W tej górskiej kuchni znalazło się z dziesięć różnych makaronów, z których nazw zostałem przeszkolony. Wiem już również, że colazione to po włosku śniadanie.





wtorek, 7 sierpnia 2018

Dolomiti di Brenta.



Postanowiłem pożegnać Gardę na jakiś czas. Przed nowymi wyzwaniami chciałem zrobić coś mocnego. Ferrata "Che Guevara" pasowała idealnie. Solidna ściana w pionie, wystawiona na Słońce. Nie zaleca się jej robić latem. Wrażenia spotęgował fakt, że na ścianie byłem tylko ja. Dla mnie to taka ferratowa matura. Zdałem.





Następne dni spędzam już wysoko. Dolomity Brenta pozwalają mi nocować codziennie na wysokości Rysów. Zrobiłem tu kilka ferrat - widoki niesamowite i ciężko tu coś wybrać z setek szybkich zdjęć.







Ponieważ ostatnio codziennie odwiedza mnie burza, opowiem jak to bywa. Rozbiłem się na cichej łączce. Myślałem się dobrze wyspać - rano miałem z ciężkim plecakiem wejść wysoko w góry. Czasem coś błysnęło. Nic to. Czasem był huk - pewnie samolot. Jeden, drugi... W końcu pewne - jednak burza. Za jakiś czas zaczyna padać, błyska i grzmi dookoła. Najpierw nieśmiałe modlitwy, potem niekontrolowane zdrowaśki. W pewnym momencie miałem już dość tego huku i około 24 wziąłem smartfona i czytałem głupoty w Onecie. Za pół godziny był spokój. Uff, namiot wytrzymał.

czwartek, 2 sierpnia 2018

Garda w upałach.



Planu na te wakacje nie było, pojawił się w przeglądarce tanich lotów. Wymyśliłem to tak: Dolomity, ferraty, jezioro Garda. A że mi się zawsze jakieś trasy same we łbie układają, to postanowiłem obejść jezioro i zaliczyć jak najwięcej ferrat. Plan padł już pierwszego dnia. Okazało się, że w tym upale z wyprawowym plecakiem to się chodzić nie da. Dotarłem do pierwszego schroniska, zaliczyłem Monte Spino odwiedziłem toaletę na bagnie i zdecydowałem inaczej.



Jeżdżę od ferraty do ferraty, bo wspinać się tu można tylko na lekko. Zwiedzam więc przy okazji włoskie miasteczka i wsie - robią wrażenie średniowiecznym układem i architekturą. Nawet te niepozorne i zapyziałe. Każdy włoski Rytel czy Gutowiec w Polsce byłby Kazimierzem Dolnym. 




Zaliczam pierwsze ferraty. Łatwe jedynki i dwójki, pierwszą trudną czwórkę w kanionie (skala trudności do 5). 






Nie mam w zasadzie na co narzekać. Bo nawet upał się właśnie kończy: