niedziela, 6 sierpnia 2017

20, 21...



Jak to w ostatnie dni bywa, piętno końca wyprawy dało się odczuć. Na przedostatni dzień miałem takie zadania: Odwiedzić wszystkie latarnie w rejonie stolicy, zdążyć na 15 na obiad w Keflaviku, zwiedzić Reykjavik. Priorytet zadań był zgodny z powyższą kolejnością. Niestety jazda krętymi i pofałdowanymi ścieżkami rowerowymi oraz trudności w dotarciu do niektórych latarni spowodowały że zagrożony był czas obiadu i musiałem z żalem odpuścić zwiedzanie Reykjaviku. Ostatni odcinek do Keflaviku grzałem z wiatrem ponad 30km/h. Zdążyłem. Warto było. Jaką miałem wyżerkę w ostatnie dni! I jak to dobrze zobaczyć kawał mięsa na talerzu po tygodniach zupek w menażce! Dzień dwudziesty - 87km, 10 latarni.


Tak oto doszedłem do podziękowań. Posłużę się metaforą: nie tylko otworzyli i zamknęli za mną drzwi Islandii, dodatkowo na przejściu przez nie rozłożyli czerwony dywan. W czasie wyprawy byliśmy w niemal codziennym kontakcie - miałem w nich wiernych kibiców, bezcenne były też wszystkie informacje i rady. Ewa, Darek - dzięki! Nie znałem tych sympatycznych ludzi wcześniej. Więc jak do nich trafiłem? Dzięki mojej byłej uczennicy Patrycji, której jestem za to bardzo wdzięczny!

Road one.








Droga nr 1 - czyli ring dookoła Islandii. Równie często urokliwa jak i przeklęta. Znak drogowy z pierwszego zdjęcia oglądałem dziesiątki razy dziennie. Objeżdżając wyspę główną magistralą poznaje się w zasadzie całą Islandię. Bardziej dociekliwi skorzystają z wielu zjazdów aby dotrzeć do wszystkich z licznych cudów jakie Islandia skrywa. Towarzyszą jej przepiękne i różnorodne krajobrazy. Dra rowerzystów jednak bardzo nieprzyjemna. Robiąc zdjęcia starałem się aby nie było na nich widać samochodów. Tych jednak czasami było bardzo dużo. W większości byli to turyści, którzy nie znali islandzkich warunków i mijając jednoślady nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa które sprawiała ich szybkość lub bliskość. Wspominałem już o wietrze, o tym jak potrafi rzucać na boki. Długo nie zapomnę dwóch godzin jazdy w sporym bocznym wietrze podczas bardzo intensywnego ruchu samochodowego. Niektóre samochody za mną zwalniały, niektóre wyprzedzały na trzeciego nie zwalniając. Zagrożeniem dla mnie były tiry jadące po drugiej stronie. Przejazd tira na chwilę zasłaniał mnie od wiatru - a rower niespodziewanie zasysało mi pół metra ku środkowym liniom szosy. Dlatego bardzo cieszyłem się zjeżdżając na boczne asfalty, szutry, cierpiałem na "jedynkę" wracając. Wielu rowerzystów objeżdża wyspę korzystając z tej trasy. Takie kółko to około 1300km. Mi udało się okrążyć Islandię i wjechać dodatkowo we fiordy, interior, objechać półwyspy. W 20 dni zrobiłem niecałe 2700km. Dało to średnią 130km dziennie, jadąc bez przerwy przez 20 dni. 

Wół









Po wrzuceniu nań czterech sakw, rower staje się wołem. Ponieważ ja nie bardzo lubię jak moja gęba psuje fotografowane miejsca i obiekty, więc wół przejął także funkcję reprezentacyjną i dumnie stawał do fotek. Aby w pełni docenić mojego dzielnego woła posłużę się technicznym wpisem a'la Szymon Belka:

zmiana dętki - 0
pęknięte szprychy - 0
pęknięty łańcuch - 0
wymiana klocków hamulcowych - 0
inne usterki - 0

Te zera wyglądają blado więc może taki zestaw poprawi wrażenie:

mycie roweru - 1
smarowanie łańcucha - 5
pompowanie kół - 4
regulacja przerzutek - 0

O rower bardzo się bałem. Kompletny remont się już zapowiadał, rower miał zostać zajechany właśnie na wyprawie. Nie ma co ukrywać też marnej klasy sprzętu i niedawnych usterek. Za bezawaryjność wół zasłużył na złoty medal. A nie zawsze było mu lekko. Kilka całkowitych zmoczeń, sporo pyłu na szutrach, częste podjazdy i zjazdy. Modliłem się, aby nie rozsypał się w trakcie dwóch dni przejazdu przez interior. Moje niedawno centrowane koła na starych oponach dostawały tam olbrzymich obciążeń. Gdybym miał znaleźć jakąś analogię do polskich dróg, to wyglądałoby to mniej więcej tak: 100km jazdy po kocich łbach. Z częstymi i stromymi wjazdami/zjazdami. Tak więc muszę wołowi podziękować. A wół Markowi, który go od jakiegoś czasu reperuje.

To ostatni wpis na razie. Teraz będę segregował foty, opisywał latarnie. Co jakiś czas blog otrzyma nowy wpis, wstawię też nowe zdjęcia. Tym bardziej, że dotychczasowe posty zaopatrywałem w zdjęcia smartfonowe.  

2 komentarze:

  1. Zero usterek? Zero przebitych dętek? Szczęście Ci sprzyjało. I bardzo dobrze! A średnia dzienna jak dla mnie kosmiczna. Chyba trenowałeś przed wyjazdem z Agatą:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Szymon, dzięki za wsparcie :)
    Brak usterek mnie samego zdziwił. Średnia jest tak na czwórkę. Można było dużo więcej, ale kosztem zwiedzania, fotografowania. Nie zamierzałem jej na siłę podkręcać. Mam zbyt silne inklinacje do zajeżdżania dnia na maksa i przed wyprawą założyłem sobie przed tym blokadę w głowie.

    OdpowiedzUsuń