Tytuł brzmi podobnie jak "Lech, Czech i Rus". Tomek Szot zdradził nam znaczenie tych szkockich słów. Jeśli chwycimy mapę słynnych Highlands to będzie tam pełno loch-ów czyli jezior, glen-ów dolin i ben-ów szczytów. Dzień po dniu, slajd po slajdzie, przyjrzeliśmy się trasie najdłuższego szlaku w Szkocji - West Highland Way. Bonusem były "skoki w bok" na szczyty Ben Lomond i Ben Nevis. Poznaliśmy też wyprawę "od kuchni" - czyli co, po co i jak spakować na kilka dni górskiej wędrówki.
Padło sporo pytań z sali, niektóre zasadnicze, nie brakowało pytań wytrawnych turystów o szczegóły i techniczne porady. Na sali zabrakło krzeseł, przyjechali goście nawet z Chojnic, było sporo młodzieży, dzieci robiły notatki i pewnie wpadną jakieś szóstki z gegry.
Zdjęcia i opowieść zachęcały nas na wyprawę na szkockie wrzosowiska. Nasz prelegent zdradził, że pewnie tam wróci. Ja myślę nawet, że musi wrócić. Czemu? Na jego kilkudniowej wyprawie miał zbyt wiele szczęścia:
- nie siedział cały dzień w namiocie lub pod mostem czekając aż przestanie padać,
- nie walczył z plagą kąsających szkockich muszek,
- na Ben Nevisa wchodził w pełnym słońcu - Panie, to są ponoć trzy takie dni w roku kiedy nie ma tam chmur!,
- destylarnię whisky ominął nie wchodząc do środka.
Czy tak da się poznać prawdziwy smak Szkocji?
Oczywiście przemawia przeze mnie zazdrość - sam chciałbym trafić na takie dobre warunki. Poznaliśmy więc sekret Tomka - po prostu trzeba tam pojechać w maju!
PS
Niestety nie udało nam się zrobić dobrych zdjęć - ten "Wieczór z dalekiej podróży" zilustrują nam zdjęcia jednego z uczestników wyprawy.
Brak muszek?! Nie wierzę! Szczęśliwa ekipa:D
OdpowiedzUsuń