Planu na te wakacje nie było, pojawił się w przeglądarce tanich lotów. Wymyśliłem to tak: Dolomity, ferraty, jezioro Garda. A że mi się zawsze jakieś trasy same we łbie układają, to postanowiłem obejść jezioro i zaliczyć jak najwięcej ferrat. Plan padł już pierwszego dnia. Okazało się, że w tym upale z wyprawowym plecakiem to się chodzić nie da. Dotarłem do pierwszego schroniska, zaliczyłem Monte Spino odwiedziłem toaletę na bagnie i zdecydowałem inaczej.
Jeżdżę od ferraty do ferraty, bo wspinać się tu można tylko na lekko. Zwiedzam więc przy okazji włoskie miasteczka i wsie - robią wrażenie średniowiecznym układem i architekturą. Nawet te niepozorne i zapyziałe. Każdy włoski Rytel czy Gutowiec w Polsce byłby Kazimierzem Dolnym.
Zaliczam pierwsze ferraty. Łatwe jedynki i dwójki, pierwszą trudną czwórkę w kanionie (skala trudności do 5).
Nie mam w zasadzie na co narzekać. Bo nawet upał się właśnie kończy:
Zawsze was podziwiałem życzę pięknych widoków i zero kontuzji
OdpowiedzUsuńWidoki są gwarantowane. Życzenia braku kontuzji przyjmuję z całego serca :)
OdpowiedzUsuń