Zawsze warto jechać w góry. Są ferie, rodzina zezwoliła, udało się więc zrobić zimowe przejście przez Beskidy. Śniegu jakoś zbyt dużo nie było, po kolana nigdy. Mróz pozwalał chodzić "na lekko", czyli bielizna i dobry polar. Kurtkę ubierałem tylko na Pilsku i Babiej oraz trzeciego dnia kiedy było ponoć -25. Pierwsze dwa dni pod znakiem samotnej, "londonowskiej", wędrówki. Raz słyszałem odległe wycie wilczurów. Choć myślę, że były to wilki. A nawet jestem pewien, że to Biały Kieł. Najfajniejszy moment to wejście na Babią. Ostatnie promienie zachodzącego Słońca pięknie dekorowały krajobraz nadając śniegom fioletowy blask. Wracając miałem przed sobą ciemną tęczę zamieniającego się w noc wieczoru. Z cienką czerwoną linią na horyzoncie. Polecam pobyt w schroniskach: Rycerzowa i Krawcula - pozytywni ludzie je prowadzą, a szczególny, pomału już nierealny klimat dodaje brak elektryczności. Ostatnią noc spędziłem w nowo wybudowanym schronisku Markowe Szczawiny. Gorący prysznic to duży plus. Jednak w pokoju strasznie zimno. Zimniej niż na korytarzu. I teraz czekam, czy nie wylęgnie mi się jakaś grypoangina. Ślady z czterodniowego przejścia są tu:
Wielka Racza
Pilsko
Babia Góra
powrót
radlit
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz