środa, 12 lipca 2017

1 - 3


Doleciałem. Jak widać z lotu ptaka Islandia jawi się jako wielka kupa błota. Dużo szczegółów wypatrzyłem z Wizzowego aeroplanu: łachę od "Marszu Śledzia", Olandię, mnóstwo obiektów na samej Islandii. Upatrzyłem sobie nawet wulkan z wyraźnym kraterem na który potem wszedłem. Ale przez większość czasu zastanawiałem się nad topografią chmur. Widziałem wyspy, atola,  rowy mariańskie i wszystkie fazy orogenezy.
Niby te trzy godziny lotu to mało, ale:
1. Przeleciałem ocean.
2. Doleciałem do Ameryki.


Pierwsza latarnia zaliczona - Keflavik

Wylądowałem w Keflaviku i trafiłem w dobre ręce. Pan Darek Grencel pomógł mi w przepakowaniu sprzętu, żona Ewa poczęstowała pysznym obiadem. Ostatnim, po nim tylko zupki. Dzięki za opiekę! 



Trafiłem do Mordoru. Wokół czarne wulkaniczne skały, czarniejsze niż asfalt. Wszystko dymi. Kominy, maszyny, bulgocze też sama ziemia. Jeśli Amerykanie podrabiali lądowanie na księżycu to kręcili to właśnie tu. Dzień pierwszy - 89km, 9 latarni.

Dalej jestem w piekle, w jego majestacie odnalazłem wspomniany wulkan.



Zafundowałem też sobie spory offroad aby zwiedzić klify i latarnię.



Po południu krajobraz coraz bardziej zieleniał, łagodniał, przyjemniał, normalniał. Dzień drugi - 177km, 4 latarnie.
Dzień trzeci fatalny. Stanowczo zbyt wcześnie gniję przy jakimś WiFi i tworzę ten wpis zamiast jechać. Od rana deszcz i wiatr w mordę. Niekiedy jechałem wolniej niż bym biegł. Prawdopodobnie straciłem sporo widoków, jedyne zdjęcia robiłem z komórki aby nie zawilgocić aparatu. 





Teraz się grzeję i suszę. Nie wiem jak w tym deszczu rozłożyć namiot... Dzień trzeci - 93km, 1 latarnia.

A czy ktoś się zastanawiał nad lądowaniem Ameryce? Otóż część zachodniej Islandii (w tym Keflavik) leży na północnoamerykańskiej płycie tektonicznej. Europa i Ameryka rozchodzą się tu 2,5cm rocznie!

Na lewo Ameryka, na prawo Europa, środek to rów tektoniczny.










1 komentarz: