Ararat to symbol Armenii. Jest głównym motywem herbu państwa. I ta święta dla Ormian góra nie leży w ich państwie. Dodatkowo jak na złość, wodzą ją z okien Erewania - stolicy oraz większości ormiańskich domostw. Mimo że wydaje się stamtąd "na wyciągnięcie ręki" jest to dla Ormian góra odległa. Armenia nie ma bowiem z Turcją żadnego przejścia granicznego.
Spotkaliśmy grupę Ormian pod Araratem. Nie byli to sportowcy z wyglądu. Wspinaczka była dla nich wielkim trudem. Rodziny i znajomi trzymali za nich kciuki, wieści przekazywano na facebooku. Na szczyt wnosili flagi, a na nich np. zdjęcia dzieci. Do Araratu podchodzili mistycznie, w różnych słowach dawali znać jak ważna jest dla nich ta góra. Towarzyszył im też ksiądz, który odprawiał obrządki.
A my poznawaliśmy kulturę Kurdów. Słuchaliśmy pieśni, tańczyliśmy, gościliśmy w jurtach. Szczyt zdobyliśmy sprawnie, już trzeciego dnia rano. Aklimatyzacja do wysokości nie sprawiła większych problemów. Jednak sam finał lekki nie był. Z powodu trudnej pogody wyszliśmy nie o 2 a o 4 w nocy. Szliśmy niewyspani, ciągle w chmurze, w porywistym i przenikającym wietrze, smagał nas grad. Widoków na szczycie żadnych. Rafał mówił, że w czasie wejścia musiał na chwilę przystanąć. W końcu na takiej wysokości lekko już nie jest. Wytłumaczył to mistycznie: "góra kazała mi uklęknąć".
Wspaniały wyczyn , oby sił wystarczyło. Niezapomniane przeżycia :) Dziękujemy za info i czekamy na więcej . POWODZENIA :)
OdpowiedzUsuńGratulacje!
OdpowiedzUsuń