niedziela, 24 lutego 2019

Highlands w Czersku

"Ze mną można tylko 
Pójść na wrzosowisko 
I zapomnieć wszystko"





Powyższy cytat śpiewanego wiersza Edwarda Stachury świetnie komponuje mi się z wędrówką po Szkocji. Jadąc na północ Brytanii przejeżdżamy gęsto zaludnioną Anglię. Miasto za miastem, człowiek tam zabrał przyrodzie niemal wszystko. Jakże inna jest Szkocja i jej olbrzymie puste przestrzenie. Niemal mistyczne Highlands, kolorowe w słońcu, ponure w deszczu, zamglone i tajemnicze. 
W najbliższy piątek przyjedzie do nas Tomek Szot (prawie jak Szkot) i opowie o swojej wędrówce po tym niedostępnym terenie. Ciekawy jestem jak walczył z midges, czy zmarzł na Ben Nevisie, czy wypatrzył potwora w Loch Ness. I czy w czasie odpoczynku rozmarzył się leżąc na wrzosowisku.

A tu kilka linków dla bardziej dociekliwych:





czwartek, 21 lutego 2019

Zakotrening.





Człowiek się całkiem rozwodnił, rozmiękł i prawie już rozłożył w ostatnich latach. Kontuzje nie mijały, a tylko udawały. Forma dawno uciekła. Pojawiły się teorie o nadejściu ery bujanego fotela. Więc myśl o wyjeździe w ferie i zrobienia czegokolwiek była jak wiosenne słońce wpadające przez okno. Wyciągnął mnie tam Rafał z rodziną. Tylko pięć dni - ale to wystarczy aby rozruszać stare kości. 



Pobiegałem sobie po tych wszystkich szlakach, na które latem zawsze szkoda jest czasu. Ścieżką "pod Reglami" śmigałem jak z domu do lasu. Wbiegałem w te małe dolinki, które zamierzałem zwiedzić dopiero na emeryturze. Dzięki temu że mało kto się tam zapuszczał - owiana mgłą droga "nad Reglami" zapraszała tajemniczo. Nagradzała widokami przebijających się z chmur Czerwonych Wierchów i Giewontu. Odkryłem też że Nosal, ten który nieraz mijałem nawet się nań nie przypatrzywszy - ma skałki na szczycie! Nie udało mi się tylko wbiec na Gęsią Szyję, bo szlak był nieprzetarty, w zamian zapoznałem się z Psią Trawką. Zimą w górach nie biega się tak "normalnie" - jest ślisko. Raz zbiegając szlakiem zapadła mi noga w śnieg, prawie po kolano. Pędziłem, nie zdążyłem wyjąć. Leciałem ze 3 - 4 metry i gruchnąłem policzkiem w śnieg. Aż się droga zatrzęsła. I wiem co czuje Kaczor Donald jak mu Disney nowy scenariusz pisze. Codziennie czułem się zajechany i szczęśliwy. 


Pięć dni to 80 km biegu i 40 km trekkingu. No i jeszcze jedno - ani razu, mimo podbiegów nie odezwał mi się Achilles. Chyba po raz pierwszy od dziesięciu lat!







I tak już na sam koniec - dla uśmiechu. Zatrzymałem na stopa busa. Myślałem że to zakopiańska taksówka, a była to żeńska wycieczka z Łodzi. Panie wracały z Popradu na obiad do Zakopanego. W rozmowie spytałem, czy były wczoraj wieczorem na mieście, bo była "Noc Muzeów". Były też otwarte skocznie i każdy mógł spróbować. Z dużej, mówię, nikt się nie odważył. Na małej instruktor dobierał narty i tłumaczył co i jak. Wyjaśniałem, że tego skoku nie da się ustać i po wylądowaniu zjechałem "na dupie". Do centrum nie jechaliśmy długo, ale dla tych pań byłem bohaterem. Kazałem się też wysadzić przy skoczni ;)